Po pierwsze, nie mogę się zgodzić na przeciętność "Strawberry Jam". "Winter Wonder Land" czy "Chores" nie są rzeczywiście w żadnej mierze nadzwyczajne, ale animalowo porządne, wystarczy. Lecz już utwory 4., 5. i 6. - czysta rewelacja. Co do "Here Comes The Indian", to już wyżej stawiam sobie "Feels". Ma Indianin momenty, lecz za dużo tam takiego dźwiękowego zapychania dziur, harmider bez większej wartości. "Native Belle" tak, pijackie "Too Soon" nie. Lecz różne nieokreślone plamki z pomocą akustyków doskonale się sprawdzą na "Tongs". "Leaf House" zdziela po głowie, "Good Lovin' Outside" miażdży klimatem, "The Softest Voice" i "Visiting Friends" autentycznie hipnotyzują... Zresztą, cały album jest doskonały - jak dla mnie. Nie byłbym sobą, gdybym nie zahaczył o "Spirit...", bo właściwie mogę zachwycać się w nieskończoność i ciekaw jestem, czy coś kiedyś kopnie mnie równie mocno, czy przebije.
Co do "Kid A". Przy Komputerze mam regularne dreszcze, ale klimat "Kid A" zachwyca mnie jeszcze bardziej, zupełnie osobne, oryginalne poszukiwania. Raczej nie wyrażę, jak działają na mnie utwory 1., 2. czy właśnie "Idioteque". Gusta gusta.
W poprzednim wpisie haniebnie pominąłem "Yoshimi Battles the Pink Robots" Flaming Lips, również "Ys" Joanny Newsom.
domokun